Tomasz Dąbrowski, trębacz jazzowy, pochodzący z Rożentala, nagrał płytę z japońskim kwartetem AD HOC!

2018-09-15 12:00:00(ost. akt: 2018-09-14 10:44:25)
Tomasz Dąbrowski z japońskim kwartetem AD HOC

Tomasz Dąbrowski z japońskim kwartetem AD HOC

Autor zdjęcia: Sisi Cecylia

MUZYKA\\\ Pochodzący z Rożentala trębacz jazzowy i kompozytor, Tomasz Dąbrowski, niedawno wrócił z trasy koncertowej w Japonii. Promował tam swoją kolejną płytę pt. "Ninjazz", którą nagrał wraz z japońskim kwartetem AD HOC dla wytwórni For Tune.
Pan Tomasz od 10 lat mieszka w Skandynawii. "Wspaniały muzyk dysponujący szerokim spektrum środków wyrazu na swoim instrumencie. Wschodząca gwiazda Polskiego Jazzu" — tak o Tomaszu Dąbrowskim napisano niedawno w duńskim dzienniku "Politiken". Muzyk spod Lubawy ostatnio wrócił z trasy koncertowej w Japonii, promującej jego najnowszą płytę "Ninjazz", wydaną przez wytwórnię For Tune na winylu, którą nagrał wraz z japońskim kwartetem AD HOC. Premiera płyty odbyła się 15 czerwca tego roku.

— Pochodzi Pan z niewielkiego Rożentala, a występuje na jazzowych scenach w różnych zakątkach świata... Jak rozpoczęła się Pana muzyczna kariera?
— Prywatne lekcje fortepianu, później szkoła muzyczna pierwszego stopnia w Iławie, gdzie uczył mnie Pan Bogdan Olkowski. Dalej to kilka lat z Młodzieżową Orkiestrą Dętą w Iławie pod batutą Pana Olkowskiego, które wspominam bardzo dobrze. Poza tym, by się ograć dało mi to też możliwość podróżowania po świecie w czasach jeszcze szkoły średniej. Kariera? To będzie myślę przegląd zespołów jazzowych i bluesowych w Uchu w Gdyni, kiedy przewodniczącym komisji był sam Zbigniew Namysłowski, dostałem wtedy pierwszą nagrodę z moim zespołem i nagrodę najlepszego solisty. Nie mogłem odebrać nagrody w momencie ogłoszenia wyników, ponieważ grałem w innym miejscu koncert tego dnia. To było już ponad dekadę temu.

— Mieszka Pan od 10 lat w Skandynawii – dlaczego akurat tam? Czy w Polsce trudniej zrobić karierę muzykowi jazzowemu?
— Wyjechałem na studia z myślą, że skończę i wrócę, bo zacząłem wtedy już sporo grać w Polsce. Dostałem się do konserwatorium w Odense w Danii, o którym słyszałem bardzo dobre opinie od kolegów, którzy już tam studiowali. Pomyślałem: Dlaczego nie? Pojadę, przewietrzę się, mój ówczesny profesor Robert Majewski bardzo był przychylny tej decyzji, bo Dania ma długie tradycje jeśli chodzi o jazz, jak też dobry kontakt ze sceną amerykańską. Dzisiaj uważam, że to była świetna decyzja i zachęcam do studiów za granicą, pozwala to nabrać perspektywy, ale też sprawdzić się. W Danii mówi się w środowisku muzycznym "Dear foreigners, please never leave us alone" [Drodzy obcokrajowcy, prosimy nie zostawiajcie nas samych]. Wzięło się to z tego, że kiedy ktoś zaczyna życie w nowym kraju często jest dużo ambitniejszy, pracuje ciężko. Tak było w moim przypadku i to się opłaciło. Jestem jednym z nielicznych Polaków, którzy osiedli w Skandynawii po studiach, dzięki kontaktom tutaj, mam możliwość jeździć po całym świecie grając muzykę, ale też mam dobry kontakt ze sceną polską.

— Czym jest dla Pana muzyka? Co Pana inspiruje do tworzenia muzyki?
— To bardzo dobre, ale trudne pytanie. Jazz to życie, a czasami bywa też odwrotnie. Muzyka jazzowa to sztuka bycia tu i teraz, improwizowania. Radzenia sobie niezależnie od sytuacji, od miejsca, pory dnia. Umiejętność reagowania, dopasowania się, ale też wyjścia przed szereg i walki kiedy zajdzie taka potrzeba. Inspiracji jest wiele, może to być brzmienie zespołu z którym pracuję albo konkretny rytm. Inspiracją może też być wyzwanie - jak np. mój zespół FREE4ARTS, w którym gramy bez basu. Jako kompozytor moim zadaniem jest pisać muzykę, która będzie miała pełne brzmienie mimo instrumentarium.

— W jaki sposób nawiązał Pan współpracę z japońskim kwartetem AD HOC?
— Zespół założyłem podczas mojej pierwszej wizyty w Japonii w 2014 roku. Graliśmy koncert w Tokio i jeszcze podczas grania pamiętam myślałem, że tego zespołu muszę się trzymać, bo jest w tej muzyce coś wyjątkowego. Od tego czasu byłem już na dwóch trasach z zespołem AD HOC w Japonii, jak też na koncertach w Polsce w marcu tego roku. Wtedy też nagraliśmy płytę Ninjazz, która teraz właśnie się ukazała, jest to nasz drugi album po świetnie przyjętej płycie "Strings" . W przyszłym roku też planujemy koncerty i w Japonii, i w Polsce z racji 100-lecia nawiązania stosunków dyplomatycznych Polski i Japonii.

— Jaką energię, jakie emocje „przeniósł” Pan do kompozycji znajdujących się na płycie?
— Kiedy piszę muzykę lubię określać sobie ramy. Niestety - przynajmniej dla mnie - pisanie muzyki to nie czekanie na wenę, to nie żaden romantyczny obraz tylko praca i gonienie terminu. Oczywiście znam już moich muzyków z AD HOC i dzięki temu mogłem się skupić na tym, by wyciągnąć z nich to co najlepsze.

— Jak wyglądała współpraca z Japończykami podczas pracy nad płytą? Jakie różnice kulturowe, emocjonalne Pan dostrzegł?
— Japończycy są niebywale powściągliwi, nie pokazują emocji, bo w ich kulturze to oznaka słabości. Te emocje muszą jak u każdego znaleźć jakieś ujście i dzieje się to kiedy gramy wspólnie. Mieliśmy jeden dzień prób przed nagraniem, po czym nagraliśmy cały album "Ninjazz" w przeciągu kilku godzin. To była pierwsza wizyta tego zespołu w Polsce, cała trójka Japończyków była pod wrażeniem tego, co zobaczyli, tego jak odbierany jest jazz w Polsce, jak traktuje się muzyków. Wielokrotnie mi już dziękowali za to, iż mogli odwiedzić Polskę.
Nagranie płyty nie było łatwym zadaniem - porozumiewać możemy się tylko grając, ponieważ pochodzimy z zupełnie różnych kultur, poza tym bariera językowa uniemożliwia rozmowy kiedy chodzi o niuanse w graniu. W niczym nam to jednak nie przeszkadzało, potrafimy grać ze sobą i improwizować, mimo że mieszkamy 10 000 km od siebie, mimo tego że wiemy, iż nigdy nie będziemy w stanie zrozumieć naszych kultur nawzajem.

— Płyty winylowe w ostatnich latach z pewnością przeżywają swój renesans...
— Było moim marzeniem, by wydać płytę na winylu, sam niedawno zacząłem słuchać winyli i jest to coś wyjątkowego. Cały proces odtwarzania muzyki, słuchanie albumu w całości, jakość brzmienia płyty winylowej. Dla mnie jakość brzmienia była najważniejsza, poza tym album jest dostępny w wersji cyfrowej, więc jeśli ktoś nie gustuje w winylach, a polecam, to może znaleźć album na wszystkich serwisach streamingowych na świecie.

— Proszę opisać swoje wrażenia po trasie koncertowej w Japonii...
— Jest coś takiego, że kiedy jeździ się po świecie, to wiele miejsc przypomina nam nasze okolice w jakimś stopniu, coś co już widzieliśmy. Przez to łatwiej jest opisać co się widziało kiedy ktoś zapyta. Japonia jest wyjątkiem, to jak inna planeta, gdzie wszystko jest inaczej, ruch po innej stronie, samochody miniaturowe, ogrom ludzi jakiego w życiu nie widziałem - np. w Tokio przez stację Shinjuku przewija się dziennie 3,5 mln ludzi. Do tego jedzenie: owoce morza, ryby, makarony, w połączeniu z etykietą japońską, która od ciągłego kłaniania się w pas zaczyna łupać w krzyżu. Ostatnia trasa koncertowa, która odbyła się w drugiej połowie czerwca tego roku była dużym sukcesem, odwiedziliśmy sześć miast w Japonii i muzyka spotkała się z fenomenalnym przyjęciem. Był to pierwszy raz kiedy mogłem zobaczyć mniejsze miasteczka japońskie otoczone górami, do tego jak okiem sięgnąć pola ryżowe i lasy bambusowe.

— Wiąże Pan swoją przyszłość z kwartetem AD HOC?
— Tak, jak wspominałem mamy plany na przyszły rok, do tego ruszamy teraz z promocją albumu w Europie, Japonii i Stanach Zjednoczonych. Zapraszam do odwiedzenia mojej strony na facebook'u, obejrzenia filmów z sesji nagraniowej na serwisie YouTube, jak też obserwowania mojego konta na Instagram - jest tam wiele zdjęć z Japonii i innych podróży po świecie.

— Czy dużo koncertuje Pan ostatnio w Polsce?
— Nieszczególnie. Zdarza się, że w Polsce bywam co miesiąc, ostatnimi czasy coraz więcej gram w Europie, niedawno zakończył się Copenhagen Jazz Festiwal, który był bardzo pracowity dla mnie, a kilka dni temu wróciłem z koncertów z południa Francji. Ostatnio miałem dwa tygodnie wakacji w Polsce.

— Czy w dotychczasowej karierze miał Pan jakiś koncert, który szczególnie utkwił w pamięci?
— Jest takich kilka, a taki, który przychodzi mi na myśl to koncert pierwszy z Tomaszem Stańko, to jest coś szczególnego, by móc zagrać ze swoim idolem i po koncercie usłyszeć "Dobra man cat, mów mi Tomek".

— Gdzie widzi Pan siebie muzycznie za 5-10 lat?
— Nie wiem i to jest wielki plus. Tak sobie myślę, co to byłaby za frajda, gdybym wiedział co się muzycznie wydarzy za tyle lat. To czego sobie życzę, to chęć do rozwijania się i ciekawość, którą widzę u wszystkich moich starszych kolegów, światowej klasy muzyków.

— Często bywa Pan w rodzinnych stronach, na Ziemi Lubawskiej?
— Staram się jak najczęściej bywać. Zawsze na Boże Narodzenie jestem u rodziców, poza tym staram się znaleźć czas, by odwiedzić rodzinne strony latem.

— Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych sukcesów.
Katarzyna Michalska

Audio, video, informacje o muzyku i płycie:
soundcloud.com
youtube.com
store.for-tune.pl
soundline
facebook
instagram


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5